wtorek, 22 listopada 2016

W każdej rodzinie są zdolniachy :)

 Muszę się pochwalić.



    Bratanica mojego dziadka Małgorzata Pepłowska, zaliczana jest do najbardziej znanych twórczyń ludowych Podlasia. Specjalizuje się w tkactwie dywanów dwuosnowowych, wycinankarstwie z opłatka, wykonywaniu kwiatów z bibuły, robi także przepiękne palmy wielkanocne. Organizuje warsztaty dla dzieci i młodzieży, pokazując im stare tradycje regionalne. Małgosia jest prawdziwym skarbem swojej miejscowości. Chyba jako jedyna promuje i region i zanikające już rękodzieło.

Tutaj można poczytać więcej: http://www.mapakultury.pl/art,pl,mapa-kultury,126695.html
http://mazowieckiszlaktradycji.com/poi-lista/malgorzata-peplowska/?thematicPathId=1261

Jak ktoś jest ciekawy to na facebooku też jest strona:  https://www.facebook.com/Malgorzata.peplowska/?fref=ts

tutaj kilka prac Małgosi



        Małgosia jest laureatką wielu nagród w konkursach regionalnych i ogólnopolskich.Współpracuje z różnymi ośrodkami kulturalnymi i artystycznymi np Muzeum Etnograficznym w Warszawie, Łodzi i w Toruniu. Jej prace były pokazywane w  Cepelii i Sejmie.

Mieszka i tworzy we wsi Ruchna w powiecie węgrowskim w gminie Liw, woj mazowieckie.
Przyznacie, że jest się czym pochwalić.

sobota, 19 listopada 2016

Nalot dywanowy nad Mińskiem Mazowieckim

          W czasie wakacji spędziłam trochę czasu w bibliotece w Mińsku Mazowieckim. A dlaczego tam? To z Mińska i jego okolic pochodzą moi przodkowie ze strony mamy. Przeglądając książki i publikacje w bibliotece dowiedziałam się ciekawych faktów:

    Pod koniec okupacji, 30 lipca 1944 roku Niemcy zaczęli się wycofywać i opuszczać Mińsk Mazowiecki. W mieście i w pobliskich lasach mnóstwo było żołnierzy AK. Od wschodu zaczęło wchodzić wojsko bratniego narodu. Jednymi drzwiami wychodzili jedni, drugimi wkraczali następni…Ale ja nie o tym.. 31 lipca w godzinach rannych podobno przez pomyłkę, a może z niewiedzy nastąpił nalot dywanowy zaprzyjaźnionej armii. Niektórzy mówią, że atak był wycelowany w żołnierzy AK, inni o złym rozpoznaniu. Różne źródła różnie podają, ale mówi się nawet o 60-80 samolotach zrzucających bomby. Samoloty przeleciały raz, ze wschodu na zachód, pod Warszawą zawróciły , zrzuciły kolejne bomby i ponownie zawróciły.
Rosjanie stacjonujący w mieście na głównej ulicy przy kościele rozłożyli prześcieradła, na których napisali: это ошибка. Tym razem bomby nie zostały zrzucone.

    Zginęło wtedy wielu mieszkańców. Niedawno uprzejma pani z USC starała się policzyć zgony z tego dnia. Doliczyła się 18, tylko z parafii Narodzenia Najświętszej Marii Panny, a były też zgony z tego dnia w sąsiednich parafiach. Część osób zapewne zmarła później w wyniku odniesionych ran, część pewnie też została w kolejnych dniach zgłoszona jako osoby zmarłe. Dokładnej ilości zabitych tego dnia zapewne nie uda się ustalić. Wiadomo że Rosjanie zabrali swoich poległych i nie ma ich w ewidencji. Jedną z ofiar był mój pradziadek macierzysty Szczepan Padzik. Został trafiony odłamkiem na własnym podwórku przy drugim nalocie. Wyszedł na chwilę z ziemianki po coś do jedzenia czy po wodę.. Miał 69 lat.


A o imieninach Szczepana można poczytać w innym poście .

piątek, 18 listopada 2016

Poszukiwany, poszukiwana.

    Kochana rodzinko i wszyscy sympatycy, mam ogromną prośbę o przeszukanie rozmaitych szuflad, szufladek, skrytek, komód i innych zakamarków. Być może leżą tam zapomniane rodzinne zdjęcia, metryki, świadectwa, zaproszenia ślubne czy też inne podobne skarby. U Was może jest im za ciasno, atakują je mikroorganizmy i inne paskudztwa. Pewnie nie wiecie co z nimi zrobić i po co one w ogóle tutaj leżą. Ja chętnie przygarnę cały ten kram. Z racji swojego zawodu oraz pasji wiem jak należy zadbać o stare dokumenty, w jakich warunkach przechowywać i zapewne w moich pudełkach będzie im wygodniej. Jeśli ciężko się Wam rozstać z tą stertą papierzysk, to miło mi będzie jeśli podzielicie się ze mną skanem owego papierzyska. Zbliżają się święta, a zatem sprzątać będziecie również miejsca do których rzadko kiedy się zagląda. Tam na pewno będzie coś ciekawego dla mnie...

poniedziałek, 14 listopada 2016

Jak Józef i Emil zostali strażakami.

Przed drugą wojną światową zabudowa wsi i miasteczek w większości była drewniana, a jak wiadomo drewno jest łatwo palne.  A pożary wybuchały często i szybko przenosiły się z budynków na budynki. Czasami piorun uderzył w stodołę pełną zbiorów i nieszczęście gotowe. Zatem tu i ówdzie zbierali się mężczyźni i radzili. Tak też stało się i w Ruchnie. Zebrali się i uradzili.

Mój pradziadek Józef Rychlik


 wraz ze szwagrem Emilem Brzezikiem


oraz Aleksandrem Brzozowskim i Feliksem Solką 24 czerwca 1924 roku założyli Ochotniczą Straż Ogniową we wsi Ruchna koło Węgrowa.Swoją drogą nazwa bardziej mi się podoba niż Ochotnicza Straż Pożarna.


Tradycje rodzinne były i są podtrzymywane przez coraz młodsze pokolenia. Na dwóch kolejnych zdjęciach jest najmłodszy  z synów Józefa Zygmunt, który powoził końmi.ciągnącymi wóz z sikawką.  Na pierwszym zdjęciu drugi z lewej, a na drugim trzyma lejce.




Obecnie w OSP działają synowie Zygmunta i jego wnuki.

Jeden z zięciów Józefa, Tadeusz Brzozowski był Komendantem Wojewódzkim Straży Pożarnych w Warszawie, swoją działalność zakończył w stopniu pułkownika. A jego syn, czyli wnuk Józefa, Marek również kontynuował rodzinną tradycję.

Jednym z wnuków Józefa Rychlika był mój ojciec Krzysztof, który również  miał wiele wspólnego ze strażą pożarną.  Zdjęcie z marca 1960 roku.


Kilka lat temu ukazała się książka "Strażacy ziemi węgrowskiej". Uważny czytelnik znajdzie tu wiele ciekawych informacji i zdjęć. 

niedziela, 13 listopada 2016

O tym jak mi obce Zające kicały po głowie.


            Dawno, dawno temu (jak to w różnych opowieściach bywa) z jedną z koleżanek Krysią wracając ze szkoły poszłyśmy do jej babci, która mieszkała gdzieś w okolicach ul Magistrackiej, czy też Ożarowskiej w Warszawie. Już nie pamiętam, czy to wtedy, czy później Krysia wymieniła nazwisko Zając. To fakt pierwszy.  Zapisany w pamięci.
Podczas którejś z rozmów z Krysią wynikło, że jakaś jej rodzina mieszkała na terenie gospodarstwa ogrodniczego (już nie istnieje od lat 70 XX w) przy skrzyżowaniu ul Ciołka i Brożka w Warszawie. Obecnie w tym miejscu stoi pawilon, mieszczący między innymi Spółdzielnię Mieszkaniową Koło. To ta sama babcia, która wcześniej wcześniej mieszkała tutaj. To fakt drugi. Zapisany w pamięci.
            Zupełnie nie pamiętam kiedy i w jakiej sytuacji po raz pierwszy usłyszałam nazwisko Zając od Joli. Wtórnie zderzyłam się z tym nazwiskiem odwiedzając na cmentarzu grób Joli rodziców na Cmentarzu Wolskim w Warszawie. To fakt trzeci. Zapisane w pamięci.
W styczniu 2016 roku rozmawiając z Jolą przez facebooka na temat genealogii nazwisko Zając pojawiło się po raz kolejny. Nawet wspólnie szukałyśmy w Genetece  indeksów metryk. To fakt piąty, również zapisany w pamięci.
            Zdaje sę, że we wrześniu 2016 roku, Renata na facebooku na stronie „Jestem z Woli” zamieściła post pytając o gospodarstwo z faktu drugiego. Tutaj link: https://www.facebook.com/Jestem.z.Woli/posts/1415484495146126?comment_id=1416149178412991     To fakt szósty.
            No i się zaczęło: telefony, e maile, wymiana informacji, a ja jako skrzynka kontaktowa. Okazuje się, że wszystkie trzy moje koleżanki, które poniekąd znają się trochę ze sobą, ale nie utrzymują kontaktów są ze sobą spokrewnione, no…Renata nie, tylko jej małżonek. Przez Zająców właśnie, którzy to kiedyś kicali i po Woli i po Borzęcinie i po Francji (niektórzy), ale najwięcej powiązań mają z warszawską Wolą i gospodarstwem Hoserów. Tym samym, które mieściło się kiedyś naprzeciwko PDTu, tuż obok Zajezdni Wola. Tam się rodzili, mieszkali, wyruszali w świat.
A ja? W mojej rodzinie nie było Zająców, tylko Królaki, ale to już zupełnie inna historia.


Krysia,  to moja koleżanka z podwórka, ze szkoły podstawowej, (tyle, że z innej klasy), z liceum i z harcerstwa.

Jola, to moja koleżanka ze szkoły podstawowej, obecnie mieszkająca w słonecznej Italii. Utrzymujemy częste kontakty

Renata, to moja koleżanka z liceum i harcerstwa.

Kapliczka pachnąca floksami

Niedawno w More Maiorum ukazał się artykuł z cyklu „Zapachy Historii” zatytułowany  „Jak pachnie genealogia” link tutaj: http://www.moremaiorum.pl/zapachyhistorii-pachnie-genealogia/

I tak zaczęłam się zastanawiać nad zapachem „mojej” genealogii. Od razu przypomniał mi się zapach pewnej kapliczki. Kapliczka mieści się we wsi Ruchna niedaleko Węgrowa. Ale myli się ten, który myśli, że ją zobaczy gdy będzie przypadkiem przejeżdżał przez wieś. Znajduje się bowiem owa budowla na tzw kolonii. Nie ma też nigdzie zdjęć, ani w Internecie, ani w książce wydanej przez PTTK Węgrów  „Kapliczki, figury i krzyże przydrożne w powiecie węgrowskim” http://www.nlot.pl/pl/service/kapliczki-figury-i-krzyze-przydrozne-w-powiecie-wegrowskim-154.html  A skoro nie ma jej w internecie, to tak jakby nie istniała… A jest co obejrzeć, kapliczka jest spora wewnątrz zmieści 8 – 10 osób. We wcześniejszych latach otoczona była typowym wiejskim ogródkiem pełnym kwiatów. Przed wybudowaniem kościoła w Ruchnie kilka razy w roku przyjeżdżał tu ksiądz, żeby odprawić nabożeństwo czy poświęcić pokarmy przed Wielkanocą. Okoliczni mieszkańcy spotykali się na majowych czy czerwcowych nabożeństwach, przynosili koszyczki do święcenia. Dla tych którzy nie zmieścili się do środka były ławeczki na zewnątrz, inni stali oparci o płoty.  Ilekroć byłam wewnątrz, zawsze otaczał mnie specyficzny zapach kwiatów, palonych świec i jakiejś tajemnicy…
            Zapytacie, skąd się wzięła i dlaczego ktoś postawił kapliczkę w tym miejscu?  Inicjatorką budowy była moja babcia Janina Rychlik z d Królak w intencji szczęśliwego powrotu z wojny mojego dziadka Lucjana Rychlika. Dziadek przeszedł cały szlak bojowy wraz z Armią gen Andersa, do domu wrócił  dopiero w roku 1947. Dziadkowie zaczęli budować dom, swój dom. Dotychczas babcia mieszkała wraz  z synem u brata dziadka. Zostało trochę cegły z budowy domu i babcia postanowiła, że postawi się kapliczkę. Niebawem minie 70 lat…

Niedawno po wielu latach nie zaglądania do ”mojej”  kapliczki, znów znalazłam się wewnątrz. I znów otoczył mnie ten sam zapach, Teraz już wiem, to zapach floksów.


Prawda, że jest piękna?




Jeśli ktoś z czytających ma zdjęcia tej kapliczki, nawet stare, zniszczone, to bardzo proszę o kontakt.

Moje związki z Marią Curią


            Po wrześniowym spotkaniu w WTG poszłyśmy z dziewczynami na kawę i małe co nieco do Costy na Świętokrzyskiej. Było nas dużo, bo miałyśmy gości z Gdańska. Jak zwykle przy takich spotkaniach rozmawiałyśmy o różnościach. Grażyna wspomniała o swoim blogu i o projekcie nad którym teraz pracuje. A chodzi o genealogię Marii Curii Skłodowskiej.  Temat mnie nie interesuje, powiedziałam, że nie będę tego czytać i już. Ale Grażyna nie odpuściła i mówi do mnie, że zajęła się również przodkami Marii ze strony matki i że ta matka urodziła się w Ruchnie koło Węgrowa. No tego już było za wiele. Chciał nie chciał musiałam dowiedzieć się czegoś więcej.  Po powrocie do domu dopadłam do komputera i zaczęłam czytać wszystko jak leci. Już w grudniu 2013 roku w http://www.moremaiorum.pl/  był o tym artykuł…można ściągnąć z Internetu.

Jakoś trzeba zacząć…


           Jakiś czas temu nastała moda na pisanie książek i blogów. Piszą wszyscy, także ci, którzy pisać nie potrafią. Czyli mogę spróbować i ja. Może to da się czytać?
            No cóż…mówią, że jak Cię nie ma w internecie, to nie istniejesz.
Zatem pora zaistnieć, narodzić się. A skoro o narodzinach, to pora się przedstawić.